Prey (PC) – recenzja

Kolejna pozycja z mojej kupki wstydu udowadnia, że nie jest ważne ile czasu upłynęło od premiery, by świetnie się bawić. Wystarczy, że gra jest dobra. A w tym przypadku to i tak pewne niedopowiedzenie.
Co prawda na kolejną odsłonę przyszło nam czekać dobre 11 lat, jednakże taki wynik nie powinien nikogo specjalnie dziwić, biorąc pod uwagę czas powstawania pierwszej części. Chociaż określenie część nie do końca jest tu właściwe. Co prawda nadal mamy obcych, akcja dzieje się w kosmosie a gra bywa zakręcona, to na tym powinniśmy poprzestać w poszukiwaniu części wspólnych. Ale po kolei.
Z upływem czasu coraz mniej produkcji chwyta mnie za serce od przysłowiowego pierwszego wejrzenia. Nie inaczej było w tym przypadku. Ot, kolejny FPS, z niemrawym początkiem i w miarę jasno zarysowaną fabułą. Do czasu. Już pierwszy fabularny plot twist spowodował lekkie uniesienie brwi, a kolejny (i nie ostatni) zmusza już do przemyślania ponownie wszystkiego tego co już wiemy.
Na szczęście fabuła nie stanowi tylko wydumanego dodatku do ciekawej rozgrywki, jak chociażby w przypadku Death Stranding, a jest jej integralną częścią. Jeśli zamierzeniem twórców było, abyśmy mogli poczuć się bardziej jak główny bohater, to wyszło im to znakomicie. Zdezorientowanie. Podważanie otaczającej nas rzeczywistości. W połączeniu z ciekawym sposobem prowadzenia narracji, gdzie wiedzę czerpiemy głównie z otaczającego nas świata (napotkani NPCe, zapiski rozmów, maile) daje nieczęsto spotykane efekty.
Pokrótce, mamy rok 2032. Stacja kosmiczna Talos I, której właścicielem jest chińska mega korporacja. Prawie 60 lat temu rosyjski satelita miał kontakt z obcą formą życia, nazywaną obecnie Tyfonami. Ci dzielą się na kilka różnych typów i posiadają ciekawe, unikalne właściwości. Zebrane tęgie głowy z całego świata, wraz z grupą ochotników, prowadzą pionierskie badania nad wykorzystaniem mocy Tyfonów do rozszerzania ludzkich umiejętności. Coś na kształt wszczepów, tylko elektronikę zastępuje materiał genetyczny obcych. Co ciekawe, neuromody pozwalają nie tylko ulepszać zdrowie, kondycję, inteligencję etc., ale również uczyć się zdolności obcych. A to otwiera już zupełnie nowy wachlarz możliwości.
A jeśli o możliwościach już mowa, to Prey oferuje ich zdecydowanie więcej niż pospolity FPS. Miejscami bliżej mu do pełnoprawnego RPG niż typowego shootera. Wielbicieli wartkiej akcji i najmniejszego oporu, poprzez skupieniu się jedynie na wątku głównym i parciu do przodu, z pewnością ograniczać będzie mechanika. Przedmioty, różnego typu, są niezbędne do wytwarzania surowców, które z kolei niezbędne są do wytwarzania innych przydatnych przedmiotów jak amunicja, ulepszenia, apteczki itp. Z kolei większą ilość przedmiotów znajdziemy myszkując po całej stacji i wykonując zadania poboczne. Większa ilość dodatkowych misji, to albo nowe informacje o świecie albo dodatkowe neuromody. I to właśnie one, a nie punkty doświadczenia jak w RPGu, służą do budowania drzewka umiejętności, które tu znajdziemy.
Obok znakomitej fabuły, bardzo przypadł mi do gustu sposób skonstruowania questów. Już nie ważne, czy są to misje głównego wątku fabularnego czy któreś z zadań pobocznych. Czuć w nich pewnego ducha oldskulu. Naturalnie interfejs jest w pełni współczesny. W każdym momencie możemy wrócić do celów danego zadania i są one zaznaczone na mapie. Znaczniki celu stanowią również element HUD, więc w większości przypadków nie powinniśmy mieć większego kłopotu z jego zlokalizowaniem. Ale. Cześć informacji związanych np. z alternatywnym rozwiązaniem danego zadania otrzymujemy tylko w formie werbalnej i musimy samodzielnie połączyć go sobie z danym zadaniem. Zaś znaczniki celu wskazują nam dokładnie gdzie on się znajduje/powinien znajdować, niekoniecznie zaś jak do niego dotrzeć. A to często już zupełnie inna historia.
Właśnie dlatego wydaje mi się, iż pokolenie Fortnite’a będzie miało spory kłopot aby w pełni docenić złożoność nowego Preya. Gra zmusza do myślenia i niejednokrotnie po ciężkim dniu w pracy odkładałem rozgrywkę na później, kiedy będę bardziej wypoczęty. Praktycznie każde zadanie możemy wykonać na kilka różnych sposobów. Siłowy, udając się na poszukiwania odpowiedniego kodu do zamka lub karty dostępu w innym miejscu na stacji, z wykorzystaniem umiejętności inżynieryjnych, hackerskich lub mocy tyfonów. Albo kreatywnie wykorzystując odpowiednie właściwości broni czy gadżetu z posiadanego arsenału. Zwłaszcza w pierwszych godzinach gry zdarzało mi się czasowo porzucić jakieś zadanie bo nie miałem pewności, czy to ja nie potrafię odnaleźć rozwiązania czy też dana lokacja będzie dostępna po prostu w późniejszym etapie gry.
Graficznie gra również bardzo dobrze zniosła próbę czasu i nie straszy swym wyglądem. Po 5 latach od premiery zaletą jest to, że na średnim komputerze spokojnie można go odpalić dziś na poziomie detali Ultra. Co ciekawe, w pewnym momencie, gra nie doczytywała pełnych tekstur ścian lub obiektów, albo trwało to strasznie długo. Lub po załadowaniu save’a nie włączała się w ogóle. Jednak aktualizacja najnowszych sterowników nVidii rozwiązała problem permanentnie.

Słowem podsumowania, teraz trochę mi głupio, że gra przeleżała tyle czasu na półce. To naprawdę wyśmienita produkcja, przy której bardzo dobrze się bawiłem. Do tego co jakiś czas sklep Epica rozdaje ją za darmo (a jak wiadomo „za darmo” to dobra cena), więc jeśli ktoś posiada ją już w swojej bibliotece jest to z całą pewnością pozycja, w którą warto zagrać. Jeśli miałbym ją podsumować w dziesięciopunktowej skali, 8, nawet z plusem, wydaje mi się nieco krzywdzące. Dlatego z pełną świadomością daję ponadprzeciętne 9/10 i zdecydowanie polecam.












