Dead Eye – Gray Man tom 4
Kim jest tytułowy Dead Eye? Nowym, śmiertelnym zagrożeniem czy nieoczekiwanym sojusznikiem? Gdzie obecnie ukrywa się Gray Man i co do tego wszystkiego ma izraelski Mossad? Na te i inne pytania znajdziemy odpowiedź w najnowszej odsłonie cyklu przygód Courta Gentry’ego.
Po skończeniu lektury, nomen omen rewelacyjnego, poprzedniego tomu, do najnowszej części podchodziłem z pewną rezerwą. Co prawda, do tej pory żadnej nie można było nazwać nawet średnią, ale logika podpowiadała, że statystycznie kiedyś musi nastąpić spadek formy autora. Jednak teraz nie jestem już tego taki pewien.
Na szczęście inwencja twórcza Marka Greaneya sprawia, iż książki nie są pisane według ustandaryzowanego schematu. Trudno doszukiwać się wyraźnego szkieletu opowieści, który by nawiązywał do poprzedniego tomu. Każdą kolejną część przygód należy traktować raczej jak nowy sezon ulubionego serialu. Bo chociaż towarzyszymy naszemu bohaterowi już od jakiegoś czasu, nadal trudno powiedzieć, że znamy go jak własną kieszeń. Raczej jak gościa, którego kojarzymy nieco z widzenia, takiego Gray Mana.
Tym samym o tym, gdzie kończą się granice jego możliwości możemy co najwyżej spekulować. Co w połączeniu z niebanalną fabułą skutkuje spektakularną mieszanką, od której (po raz kolejny) nie sposób się oderwać. Jest to o tyle trudniejsze, że akcja osadzona została niejako po sąsiedzku. Odwiedzimy skandynawię i parę innych europejskich krajów, które Court obrał za kierunek swej podróży. Większość wizyt będzie raczej pobieżnych, do czego zdążyliśmy już przywyknąć towarzysząc Gentry’emu, jednak powód pośpiechu stanowi pewne novum. Nigdy dotąd nie przyszło mu się mierzyć z najbardziej bezwzględnym przeciwnikiem jakiego świat widział – nowoczesną technologią w służbie człowiekowi. 5 lat poza obiegiem, w skomputeryzowanym świecie służb specjalnych, robi swoje i zmienia zasady gry. Bo jak ukryć się przed przeciwnikiem, którego nie widać i który może być wszędzie?
Nie zapominajmy również o Mossadzie, który wziął Gray Mana na celownik. Oraz tytułowym Dead Eye’u, mrocznym alter ego naszego bohatera, którym Court mógłby być, gdyby nie jego niezniszczalny kręgosłup moralny. Ta wielowątkowa, pełna akcji i napięcia opowieść pochłonęła mnie bez reszty, tradycyjnie już zostawiając mnie z niedosytem na więcej. Nie pozostało mi zatem nic więcej, jak ponownie zakończyć ten przydługi tekst krótkim – zdecydowanie polecam.