Poczytalny.net

Blog. Popkulturowo, ironicznie i nie zawsze z pierwszej ręki

FilmRecenzje

Doktor Strange w multiwersum obłędu

Oops I did it again…

fot. marvel.com

Po raz pierwszy od dłuższego czasu nie bardzo wiem co, prócz byłem i widziałem, mam napisać. Dawno już nie zdarzyło się, aby film Marvela nie wzbudził we mnie kompletnie żadnych emocji. No może od czasu Eternals. Albo nieco przydługiej Czarnej Wdowy. Coś na razie jakaś trochę niemrawa (by nie powiedzieć byle jaka) ta szumnie zapowiadana czwarta faza MCU…

Dlatego też pokładam duże nadzieje w nadchodzącym Thorze: Miłość i Grom. Raz, ponownie to Taika Waititi. Dwa, do dziś pamiętam uczucia towarzyszące mi po seansie Thor: Ragnarok. Przepełniającą satysfakcję po dobrej zabawie przeplatającą się z niedowierzaniem, jakim cudem po raz kolejny im się to udało? Christian Bale w roli nowego, mrocznego superzłoczyńcy zapowiada się nieziemsko. Ekipę złotowłosego boga piorunów dopełni sympatyczny Korg oraz rewelacyjna Tessa Thompson jako Walkiria. O Natalie Portman jako godnej Mjölnira już chyba wszyscy słyszeli. Dorzucając do tego moją kompletną nieznajomość komiksowej historii, zapowiada się niezła jazda bez trzymanki. Ups, ale nie o tym filmie miałem pisać.

Miej dzieci mówili. Będzie fajnie mówili.

Tylko, że naprawdę nie ma o czym. I nie wiem czy to kwestia reżysera (prawdopodobnie), który na swym koncie nie posiada żadnych spektakularnych osiągnięć. Najbardziej znany jest ze Spider-Manowej trylogii z Maguirem sprzed blisko 20 lat. Jednak wciągnięcie go do MCU, po udanej wizycie samego Maguire’a w najnowszej odsłonie przygód sympatycznego pajączka, okazuje się mocno średnim pomysłem. Bo fabule oczywiście można zarzucić, że jest bzdurna, że wątki skupiające się na potomstwie i rodzicielstwie są tak oblane lukrem i nie mają nic wspólnego z rzeczywistością, że aż mdłe. Ale z drugiej strony można powiedzieć to samo o fabule większości marvelowskich produkcji, które mimo to nadal bawią. Do dziś ciepło wspominam wszystkie przezabawne gagi z córką Ant-Mana, nastolatka z Iron Mana 3, czy też w końcu pamiętne I love You 3000.

Wątek nieco szurniętej madki wygląda jak zapożyczony z produkcji typu Na Wspólnej, który dodatkowo okraszony został odrobiną supermocy. Również z kolei to, co powinno być epickie, jak walka o Kamar-Taj, pozostaje tylko niezrealizowaną obietnicą. Niby jest klasztor pełen szkolących się mnichów, ujęcia ukazujące jego potęgę, a jednak samemu atakowi brakuje rozmachu. Jakby finalnie zdecydowano się zrobić to na pół gwizdka. Podobnie jak cały film, rozwleczony na dobre dwie godziny.

Kiedy rozum śpi… ale nie tym razem

Jeśli słyszeliście ostrzeżenia, że najnowsza część przygód Doktora Strange’a to pierwszy horror w historii MCU oraz produkcja zdecydowanie nie nadająca się na rodzinny wypad do kina, to śmiało możecie je wsadzić między bajki. Ograniczenie wiekowe to 13+, więc nie oczekujcie zbyt wiele. Kilka razy (ze dwa) podczas seansu towarzyszy nam klasyczna muzyka budująca napięcie, a scenę kończy pojawiający się znienacka obiekt i to w zasadzie wszystko. No i prócz brudu na ciałach bohaterów pojawia się krew, ale nie jest to nic spektakularnego.

ocena

Przez to, że film jest dziwnie stonowany i niektórym scenom zdecydowanie brakuje rozmachu, jest najzwyczajniej w świecie nudny. Być może sama koncepcja czy niektóre wątki okażą się w pewnym momencie bardzo ważne dla całego filmowego uniwersum, jednak to zdecydowanie zbyt mało aby pozostawić swoje pieniądze w kinie. Niczego nie stracicie, jeśli postanowicie poczekać i poznać tę historię nieco później na streamingu, w pewne leniwe popołudnie, kiedy nie będzie nic ciekawszego do obejrzenia. Póki co, mocne 6+/10.

Jeden komentarz do “Doktor Strange w multiwersum obłędu

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *