Poczytalny.net

Blog. Popkulturowo, ironicznie i nie zawsze z pierwszej ręki

GryHistorycznieRecenzje

Bomber Crew recenzja PC

Bomber Crew to jedna z tych gier, które zupełnie nieoczekiwanie wywołały u mnie efekt, który ja nazywam syndromem pierwszego Homeworlda. Czyli włączę na chwilę, żeby zobaczyć o co chodzi i, o matko, już druga nad ranem? 

To z pozoru małe, niewinne coś, przypomniało mi co tak naprawdę jest wyznacznikiem tego, czy gra jest dobra czy też nie. Grywalność. Coś, czego nie osiąga się mnóstwem DLC, nowymi skinami czy najlepszą grafiką na rynku. To tak jak z dobrą kawą. Aby uzyskać pyszny kubek aromatycznego naparu, sam drogi ekspres nie załatwia sprawy. Potrzebujemy dobrej jakości ziaren, przyzwoitego młynka, odpowiednich proporcji kawy w stosunku do wody i dopiero wtedy osiągamy efekt, który wywołuje błogi uśmiech na twarzy.

Niech nie zmyli was ta cukierkowa grafika. Jest to pełna akcji gra zręcznościowo strategiczna osadzona w realiach drugiej wojny światowej, która wciąga lepiej niż Christopher z Rodziny Soprano. Pod opiekę otrzymujemy siedmioosobową załogę i bombowiec, z którymi stawimy czoła wymagającej kampanii przeciwko nazistowskiej machinie wojennej. Z pozoru zadanie nie wydaje się zbyt skomplikowane, jednak gdy weźmiemy pod uwagę, iż stanowisk w naszym bombowcu jest zawsze o dwa więcej, niż jesteśmy w stanie obsadzić, a nad głowami zaczynają świstać kule, rzeczy zaczynają dziać się z niesamowitą szybkością.

Słowa „pod opiekę” nie zostały użyte przypadkowo. Dopiero gdy pozbędziemy się typowego sposobu myślenia pilota myśliwca „search & destroy” w pełni zaczniemy doceniać walory gry. Na pierwszym miejscu zawsze powinna stać załoga, jej zdrowie i bezpieczeństwo (na tyle ile to możliwe). Sprawą drugorzędną w sytuacjach podbramkowych staje się sam bombowiec – w końcu to tylko narzędzie, jeśli zostanie zniszczone, otrzymamy nowe, a jedyną stratą jaką poniesiemy będzie przynajmniej część zamontowanych w międzyczasie ulepszeń. I chociaż w miarę upływu kampanii po stracie któregoś z członków załogi, będziemy mogli zrekrutować nowego kadeta na jego miejsce, być może również z levelem wyższym niż bazowy, to za każdym razem gdy załoga nie wracała w komplecie do bazy było mi autentycznie przykro. 

A o to żeby stracić wszystko wcale nie jest trudno. Pomimo zręcznościowego charakteru, ilość rzeczy, które mogą pójść źle i nad którymi musimy zapanować, jest autentycznie niemała. Decyzje powinny być podejmowane natychmiast i we właściwej kolejności, inaczej skutki bywają katastrofalne i nieodwracalne w skutkach. W momencie kiedy zewsząd atakują nas wrogie myśliwce, wokół szaleje burza z piorunami, ponownie namierzył nas wrogi radar, ilość paliwa spadła do połowy, rannych mamy dwóch członków załogi, którym pozostało maksymalnie 2 minuty życia, w zasięgu wzroku mamy cel misji, a celny strzał wroga unieruchomił wszystkie wieżyczki uszkadzając układ hydrauliczny, utrata drugiego silnika i pożar trzeciego naprawdę przestają mieć priorytetowe znaczenie. Ciągnąc na oparach paliwa, z jednym działającym silnikiem w pełni zrozumiałem powiedzenie drugo wojennych lotników o odczuwanej radości na widok białych klifów Dover.

Jednak nawet nad ojczystą ziemią nie należy popadać w przesadną euforię. Bomber Crew nie daje nam ani chwili wytchnienia na przesadną rutynę, a jeśli tylko sobie na to pozwolimy, najpewniej zostaniemy brutalnie ściągnięci na ziemię. Dosłownie. Bo czy na pewno pozostała ilość paliwa na około dwie minuty lotu pozwoli na dotarcie do bazy i bezpieczne lądowanie? Czy uszkodzone podwozie na pewno się otworzy?  Może lepiej zdecydować się na awaryjne lądowanie już teraz? Tylko czy wszyscy je przeżyją? 

Nieustająca akcja, potrzeba skupienia, redefiniowania priorytetów w czasie rzeczywistym oraz ciągła potrzeba podejmowania decyzji o wadze życia lub śmierci powodują, iż od gry naprawdę ciężko się oderwać. I nie mówię tu o sytuacji, gdzie komuś przychodzi do głowy pomysł „o, włączę sobie tą grę i zobaczę o co w niej chodzi bo nie mam akurat obecnie w co grać”. Ja włączyłem ją „na chwilę” podczas grania w The Last of Us II w okolicach ¾ głównego wątku fabularnego, a i tak skutecznie wsiąkłem na dobrych kilkadziesiąt godzin.

Kampania opiera się na szeregu pomniejszych misji, przedzielonych co jakiś czas tzw. misjami krytycznymi. Te pierwsze służą przede wszystkim nabieraniu doświadczenia, odblokowywaniu kolejnych poziomów dostępnego wyposażenia oraz zbieraniu funduszy na lepsze wyposażenie zarówno załogi jak i samolotu. I chociaż wszystkie w zasadzie sprowadzają się do „poleć tam, zrzuć, spróbuj przeżyć”, to dzięki podzieleniu je na misje ofensywne, ratownicze, poszukiwawcze czy rozpoznawcze, o różnej porze dnia i nocy, ze zmiennymi warunkami pogodowymi, dodatkowymi perkami za ich wykonanie, celami pobocznymi pojawiającymi się w czasie ich trwania czy spotykanymi wrogimi ASami przestworzy, na różnorodność ciężko narzekać. 

Misje krytyczne są kamieniami milowymi kampanii, służącymi do pchnięcia fabuły i stopnia trudności o krok dalej. Pomimo tego, iż nie odwzorowują historycznych wydarzeń ze 100% dokładnością to widać, że odwołują się do najważniejszych lub najgłośniejszych wydarzeń z tamtego okresu. Dodatkowo poukładane są chronologicznie, a cała narracja prowadzona jest w lekki i przyjemny sposób. Warto w tym miejscu zwrócić również uwagę na bardzo udaną i błyskotliwą polską wersję językową, pełną różnorakich perełek.

ocena

Dodając do tego bardzo fajną ścieżkę dźwiękową oraz wyjątkowo korzystny stosunek jakości do ceny, otrzymujemy pozycję, obok której naprawdę trudno przejść obojętnie. Obecnie regularna cena na Steamie to kwota ok 60 zł, za którą otrzymujemy spokojnie kilkadziesiąt godzin największej huśtawki emocjonalnej ostatnich lat. A jeśli komuś mało, to za kwotę niespełna paczki fajek, może wydłużyć całą zabawę o kolejnych kilkanaście godzin za pomocą przyzwoitych dodatków. Jak dla mnie mocne 9/10. W to naprawdę warto zagrać.

źródło: youtube.pl
źródło: youtube.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *